Dzień 3 poniedziałek.
Poranna kąpiel, Westfiordy, basen
Poranna kąpiel
Noc była dość chłodna, ale rano jest najzimniej. Nie chce się wstawać. Na szczęście perspektywa wskoczenia do ciepłego baseniku z kamieni i wymoczenia kuprów jest na tyle kusząca, że się nie ociągamy. Uzbrojeni w kąpielówki, klapeczki i ręczniki biegniemy jeszcze nie do końca rozbudzeni w stronę ciepłego źródła. Słychać tylko nasz chichot. Cieszymy się jak dzieci. Od czasu do czasu, któryś zgubi klapek. Kto pierwszy ten lepszy. Nie można się doczekać ciepełka. Jeszcze tylko mostek, ominąć błocko za mostkiem, zostawić ciepłe rzeczy do ubrania i chlups… Ach jak przyjemnie… Z uśmiechami jak rogale dookoła głowy siedzimy i wygrzewamy się z rozkoszą. Za dnia widać, że woda jest trochę zielona od glonów, które podobnie jak my też lubią ciepło. Nie przeszkadza nam to. Staramy się jedynie nie wiercić, żeby „nie zagloniać”. Im mniej ruchu tym więcej tego co cięższe opadnie. Ostatecznie przecież nie musimy wyjść z naturalnego jacuzzi zieloni niczym Marsjanie…? Siedzimy sobie i wspominamy stare czasy, delektujemy się przyjemnym ciepłem wody, widokami i szwajcarską czekoladą, którą mamy na „przedśniadanie“ oraz oczywiście planujemy dalszą podróż w stronę fiordów zachodnich. Pogodynka mówi nam, że dziś właśnie tam będzie świeciło słoneczko. Reszta wyspy ma być znów w głębokich chmurach.
Na dziki zachód
Po kąpieli i śniadanku ruszamy na zachód. Podobnie jak w Seksmisji nie spodziewamy się tam znaleźć cywilizacji. (Cywilizacja jest na wschodzie, rzecz jasna ;)). Jedziemy… Są fiordy i caraz mniej domów. Jest śliczne, ale benzyny zaczynamy mieć coraz mniej w baku, a stacje, które miały być po drodze, jakoś się nie pojawiają. Ooo. Jest jakaś cywilizacja. A dokładnie jeden dom. Postanawiamy spytać się o stację benzynową. Mieszkańcy domu widzą nas z daleka (jedna droga przez szczere pole, trudno nas nie zauważyć). Z okna miła pani pokazuje mi, że idę w złą stronę. Wejście nie tędy. Otwiera nam Pan, który na widok naszej mapy mówi, że to jest „very old karta” (stara mapa). Dowiadujemy się, że stacja zaznaczona na mapie nie istnieje już kilka lat. Mamy jednak szczęście, bo za jakieś 15km jest następna. W baku nie wiele, ale auto mówi, że powinno starczyć na jakieś 70km, więc raczej powinniśmy dać radę. Dziękujemy i jedziemy w stronę obiecanej stacji…
Kilka kilometrów dalej widać kolejne domy. Decydujemy się zapytać jeszcze raz, czy ta wspomniana stacja rzeczywiście tam jest – tak na wszelki wypadek. Lepiej zapytać się 2 razy aniżeli utknąć bez benzyny gdzieś we fiordach. Zajeżdżamy pod dom, przy którym bawi się dziecko z psem. Szkrab woła tatę i wychodzi… Wow. Chłop jak dąb! Dokładnie tak musieli wyglądać prawdziwi wikingowie. Nie mamy, co do tego żadnych wątpliwości. Wiking potwierdza, że obiecana istnieje naprawdę, a nie tylko na mapie i na nas czeka. Dziękujemy i gnamy asfaltówką dopełnić bak.
Jagody
Po przejechaniu kilku kilometrów faktycznie widzimy stację. Tankujemy do pełna i już bez stresu delektujemy się widokami. Co jak co, ale jazda na rezerwie w takim pustkowiu nie należy do najprzyjemniejszych. Widoki mamy przepiękne i pogoda też nam sprzyja. Co prawda jest sporo chmur, ale słońce się przez nie bez trudu przebija, co sprawia, że pejzaże są jeszcze bardziej spektakularne. Co kawałek się zatrzymujemy na fotki. W jednym z miejsc było tyle jagód, że nie mogłem się oprzeć. Uwielbiam jagody. Spędziłem tam chyba z pół godziny obżerając się i ciesząc jak dziecko. Mniam, mniam…
Reykjafjarðarlaug
Przez to ciągłe zatrzymywanie się i podziwianie widoków musimy trochę skrócić naszą objazdówkę przez fiordy. Jutro ma tu padać, a nieco bardziej na wschód będzie słońce. Poza tym robi się późno a na celowniku mamy pewne miejsce z ciepłą wodą. Według http://hotpoticeland.com/ po drodze mamy mieć miejsce z nazwą nie do wypowiedzenia (Reykjafjarðarlaug), a dokładnie basen z ciepłą wodą. Późnym wieczorem dojeżdżamy na miejsce. Z daleka widać basen. Niestety nie ma wody. Oprócz tego nie jesteśmy sami. Kilka metrów od basenu jest strumyk z ciepłą wodą, a w nim są usypane z kamieni 3 małe zbiorniki. Pierwszy z gorącą, drugi z bardzo ciepłą i trzeci relatywnie ciepłą. W jednym z nich (tym ostatnim) „znajdujemy” sympatyczną parkę z Francji. Trochę się płoszą na nasz widok, co z resztą wcale nie dziwi. Nam też ostatnio przeszła ochota na kąpiele na widok zgrai Niemców. Jak to ja, zagaduję do Francuzów, częstuję czekoladą i ostatecznie jemy razem kolację. Przy posiłku opowiadają nam o kilku ciekawych miejscach, które watro jeszcze odwiedzić i które pewnie jeszcze zwiedzimy.
Brak komentarzy